Ola i Krzysiek wjechali na parking i wsadzili nas do swojej Toyoty RAV4. Fajne, wygodne autko. Pojechaliśmy do Karczmy pod Strzechą, nad jeziorem Kielno, gdzie zjedliśmy wczesną kolację. Jedzenie było takie sobie, ani złe, ani dobre, choć ładnie podane.
Po kolacji podjechaliśmy do ich pełnych dzieci chałupy. Najstarszy syn otrzymał już dowód osobisty, a dzieci, które raczkowały (przy naszej ostatniej wizycie), zdążyły iść do szkoły. W domu wypiliśmy niecałą butelkę wódki, zjedliśmy ciasto bananowe, dwa rodzaje kiełbasy i ogórki kiszone domowej produkcji. Wszystko wydarzało się szybko, pomiędzy przyjazdem, zwiedzeniem ukończonego domu i oczekiwaniem na Ubera.
Kierowca przyjechał po 24 minutach i zawiózł nas do centrum Gdyni. Poszliśmy do Ubogiej Krewnej na dwie szklaneczki wódki i gdy czas był odpowiedni, zaprosiliśmy znajomych do Klubokawiarni, gdzie tradycyjnie umoczyliśmy mordy i popełnialiśmy pijackie faux pas. Nie miewam kaców moralnych, nauczyłem się nie wchodzić w takie klimaty, ale chyba powinienem mniej się otwierać. No nic. Ola nie jest już moją uczennicą, więc luz.
Było super. Potrzebuję takich wieczorów. Zupełnie rozrywkowych, bez umiaru, z ogromną dawką utraty samokontroli. Czasami tak trzeba (przynajmniej ja tego potrzebuję).