Byłem tak przebodźcowany, że zupełnie nie byłem w stanie określić mojego humoru, złapać myśli lub zająć się czymkolwiek (odpadało nawet słuchanie muzyki). Usiadłem więc na ławce i wpatrywałem się w zatokę, przez godzinę. Później zjadłem kolację.
Marcin zjadł w domu.
A jeśli chodzi o mojego męża, to jestem zmęczony jego uporem i muszę odpuścić. Wielokrotnie wyrażałem swoje zdanie na temat jego diety i sposobu w jaki się prowadzi, twierdząc w wieku 50 lat dorobi się do wielu chorób przewlekłych. Niestety widocznie ma taką karmę, więc muszę to zaakceptować, otaczając się kokonem obojętności.
Ostatnie badania potwierdziły to, co powiedziałem mu tysiące razy. We wtorek znowu idzie do lekarza i pewnie dostanie jakieś lekarstwa - niech bierze. Ja się poddaję, bo nie jestem w stanie znieść tego emocjonalnie.