Przejdź do głównej zawartości

Gdynia. Weekend.

W sobotę była piękna pogoda. Obudziłem się później i wziąłem prysznic - tak, mamy już ciepłą wodę. O 10:30 wyszedłem z domu i poszedłem przez las do Sopotu, gdzie umówiłem się na autorski "masaż alpejski". Masażysta okazał się wyjątkowym specjalistą (skomplementowałem go dość ciepło) i naprawdę rozciągnął każdy mięsień w moim ciele, zwracając uwagę na każdy jeden spięty punkt. 

Punktualnie o 14:15 spotkałem się z Marcinem, pod kościołem, na Monciaku (Kot wie, jak ważna dla mnie jest punktualność, co w nim cenię). Poszliśmy na późny lunch do nowej restauracji, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Dwudaniowy obiad bez alkoholu zamknął się w 200 złotych, a jedzenie było pyszne (niestety brązowe sosy, nie są fotogeniczne).

Potem poszliśmy do Gdyni, plażą. Zajęło nam to 2 godziny. W czasie naszego spaceru zebrały się chmury, ale nie spadła z nich ani jedna kropla deszczu. W Gdyni poszliśmy na lody, Marcin pojechał do domu (rozbolało go kolano), a ja poszedłem na zakupy. W Riwierze (i w wielu miejscach w Polsce) był problem z kartami. Ludzie zachowywali się groteskowo, próbując bezskutecznie płacić za zakupy. A ja kupiłem sobie na wyprzedaży wiele ciuchów, wypiłem kawę i pomaszerowalem do domu.

W niedzielę pogoda się popsuła. Chciałem jednak słuchać książki, wziąłem więc parasol i przez 6 godzin łaziłem po lesie i później po deptaku przy plaży. Zjadłem cudowne ciastko porzeczkowe i siedząc w kawiarni zamknąłem oczy wchodząc w książkowy świat Shoguna. Jak już pisałem wcześniej, książka jest genialna i wspaniale się jej słucha (i nie nudzę się, choć obejrzałem seriale: stary i nowy).

Wróciłem do domu na kolację. Jedząc, obejrzeliśmy "War Z" z Bradem Pittem w roli głównej. Lubię oglądać kilka razy filmy, które lubię. 

Popularne posty z tego bloga

Patong. Trudny dzień.

Od rana próbuję poskładać się emocjonalnie. Trzy miesiące temu zacząłem własną terapię wychodzenia z traum i krzywd, jakich doświadczyłem w dzieciństwie. Ma to pośredni związek z moimi kolejnymi studiami (psychoterapia) i książką, nad którą pracuję (sprawdzam teorię w praktyce). Bezpośrednio zaś jest związane z moimi rodzicami, rodziną i różnego rodzaju zdarzeniami z dzieciństwa. Ostatnio przerabiałem nieobecność ojca w swoim życiu. No i właśnie... Rano zadzwoniła mama. Powiedziała to, co miałem w snach i co ciągnęło się za mną, jak cień - niemożliwe do odczepienia. Przyszły wyniki ojca, między innymi tomografii, którą miał wczoraj. Nie ma już dla niego żadnej nadziei. Rak jest w takim stadium i w tak wielu miejscach, że żadne leczenie nie miałoby sensu. Teraz zaatakował mózg i szybko się rozprzestrzenia. Guzy na móżdżku pozbawią go wzroku i niedługo później uniemożliwią swobodne poruszanie się. Niestety wiem jak takie rzeczy wyglądają, jak postępują i jak długo trwają. Dlaczego jestem...

Pogrzeb ojca

Pogrzeb ojca miał miejsce w sobotę, ostatniego dnia listopada. Urnę z prochami dostarczono przed południem do kościoła „na górkach”, miejscu, w którym w dzieciństwie bawiłem się z rówieśnikami. To były piękne, zielone tereny, które niestety zostały przekształcone i zniszczone przez kościół, który wzniósł ogromną bryłę świątyni. Brat oraz bratowa mamy przyjechali z Katowic i wraz z Michałem, moim bratem, udali się na ceremonię. Przybyła niemal cała rodzina, w tym także osoby, których obecności się nie spodziewano. Ceremonia rozpoczęła się od piosenki „My Way”, zaśpiewanej przez przyjaciela taty, a następnie wystąpił zaprzyjaźniony chór, którego głosy podobno „rozsadzały fundamenty”. Cała ceremonia trwała nieco mniej niż godzinę. Po jej zakończeniu wszyscy udali się na cmentarz, gdzie panował spory chaos – liczba samochodów znacznie przewyższała liczbę miejsc parkingowych. Ostatecznie wszyscy zebrali się nad grobem, w którym spoczywają rodzice mamy: dziadek Jasiu i babcia Irena. To właśn...

Trójmiasto. Piątek 13-tego.

  Trochę ostatnio za dużo jadłem. Wakacje są fajne, gdy człowiek nie ma ograniczeń, ale nabiera się ciała. Jestem za stary, żeby się katować. Liposukcja laserowa zmniejszyła obwód w pasie i przywróciła ustawienia fabryczne. Poza tym, miałem przygody. Ponieważ jadę do Wrocławia (o tym za chwilę), a potem do Ustronia (o tym za dwie chwile), wyszedłem z domu z wielką walizką i plecakiem.  W Gdańsku skorzystałem z automatycznej przechowalni. Wszystko włożyłem do skrzynki, przeczytałem regulamin, zapłaciłem i zamknąłem na kluczyk, który włożyłem do portfela (wszystko w tej właśnie kolejności).  Po zabiegu, zaraz przed przyjazdem pociągu, włożyłem kluczyk, zamek zrobił "klik" i drzwiczki się otworzyły. W środku niczego nie było. Ani wielkiej walizki, ani laptopa z całym moim dorobkiem i danymi z firmy, ani innych ważnych rzeczy. Ktoś wziął wszystko. Świat się zatrzymał. W takich sytuacjach nigdy się nie denerwuję, tylko działam. Rozejrzałem się i stwierdziłem, że jest kamera, p...