Przejdź do głównej zawartości

Gdynia. Wolny poniedziałek.

Wstałem rano, o 8:47. Wyspany. Poszedłem do łazienki i włączyłem spikera (nazywamy go Bumpa). Miałem ochotę posłuchać wiadomości. Dowiedziałem się z nich samych strasznych rzeczy, a potem od wszystkich znajomych z Nepalu kolejnych makabryczności (zupełnie pomijanych w polskich mediach)

Nepalskim rząd, te stare skorumpowane chujki, wyłączyły wszystkim obywatelom Fejsbuku, What's appy, Instagrama itd. I ludzie wyszli na ulice. Niestety do tej pory zginęło 14 osób, a leją się coraz agresywniej. Naród nepalski jest porywczy. Gdy byłem tam pierwszy raz, dokonała się masakra na rodzinie królewskiej (dokładnie opisałem to w książce, ale chodziło o to, że synek - książę zastrzelił tatusia - króla, mamusię - królową i całą resztę, po czym walnął sobie w łeb).

Napisałem do grup szkoleniowych, że dzisiaj biorę wolne od wszystkiego, wyłączyłem wiadomości i sociale, ubrałem się i poszedłem na śniadanie. Była ładna pogoda, choć po raz pierwszy w tym roku poczułem intensywny zapach jesieni. W Hygge zamówiłem śniadanie: trzy jajka, wiejski chleb, ser żółty i marmoladę oraz bardzo mocną, czarną kawę. 

Potem spacerowałem: chodziłem po deptaku, po lesie i słuchałem muzyki. A później wpadłem na Olę (pracuje w Klubokawiarni i jest niczym czarna dziura, przyciągająca tam i zatrzymująca czas). Wypiliśmy po Aperolu i rozstaliśmy się przed szesnastą. Ja pędziłem na masaż, Ola na kolejne spotkanie.

Tajska masażystka była średnia, ale i tak mnie rozluźniła. Opowiedziała mi historię swojego życia. Poznała Polaka. Zakochała się i przyjechała do Polski. Zainwestowała wszystkie pieniądze w malutki biznes (20 metrowy salonik u nas na osiedlu) i wtedy mąż ją zostawił. Wyjechał do Londynu. A ona tu mieszka, do Tajlandii wstydzi się wracać i pracuje po 12 godzin dziennie, 7 dni w tygodniu, żeby mieć na rachunki. Dziennie zarabia około 1000 złotych, opłaty i podatki zabierają jej połowę tej kwoty. Tak mi naopowiadała. I jeszcze to, że matka się z niej śmieje i ją denerwuje.

Popularne posty z tego bloga

Patong. Trudny dzień.

Od rana próbuję poskładać się emocjonalnie. Trzy miesiące temu zacząłem własną terapię wychodzenia z traum i krzywd, jakich doświadczyłem w dzieciństwie. Ma to pośredni związek z moimi kolejnymi studiami (psychoterapia) i książką, nad którą pracuję (sprawdzam teorię w praktyce). Bezpośrednio zaś jest związane z moimi rodzicami, rodziną i różnego rodzaju zdarzeniami z dzieciństwa. Ostatnio przerabiałem nieobecność ojca w swoim życiu. No i właśnie... Rano zadzwoniła mama. Powiedziała to, co miałem w snach i co ciągnęło się za mną, jak cień - niemożliwe do odczepienia. Przyszły wyniki ojca, między innymi tomografii, którą miał wczoraj. Nie ma już dla niego żadnej nadziei. Rak jest w takim stadium i w tak wielu miejscach, że żadne leczenie nie miałoby sensu. Teraz zaatakował mózg i szybko się rozprzestrzenia. Guzy na móżdżku pozbawią go wzroku i niedługo później uniemożliwią swobodne poruszanie się. Niestety wiem jak takie rzeczy wyglądają, jak postępują i jak długo trwają. Dlaczego jestem...

Pogrzeb ojca

Pogrzeb ojca miał miejsce w sobotę, ostatniego dnia listopada. Urnę z prochami dostarczono przed południem do kościoła „na górkach”, miejscu, w którym w dzieciństwie bawiłem się z rówieśnikami. To były piękne, zielone tereny, które niestety zostały przekształcone i zniszczone przez kościół, który wzniósł ogromną bryłę świątyni. Brat oraz bratowa mamy przyjechali z Katowic i wraz z Michałem, moim bratem, udali się na ceremonię. Przybyła niemal cała rodzina, w tym także osoby, których obecności się nie spodziewano. Ceremonia rozpoczęła się od piosenki „My Way”, zaśpiewanej przez przyjaciela taty, a następnie wystąpił zaprzyjaźniony chór, którego głosy podobno „rozsadzały fundamenty”. Cała ceremonia trwała nieco mniej niż godzinę. Po jej zakończeniu wszyscy udali się na cmentarz, gdzie panował spory chaos – liczba samochodów znacznie przewyższała liczbę miejsc parkingowych. Ostatecznie wszyscy zebrali się nad grobem, w którym spoczywają rodzice mamy: dziadek Jasiu i babcia Irena. To właśn...

Trójmiasto. Piątek 13-tego.

  Trochę ostatnio za dużo jadłem. Wakacje są fajne, gdy człowiek nie ma ograniczeń, ale nabiera się ciała. Jestem za stary, żeby się katować. Liposukcja laserowa zmniejszyła obwód w pasie i przywróciła ustawienia fabryczne. Poza tym, miałem przygody. Ponieważ jadę do Wrocławia (o tym za chwilę), a potem do Ustronia (o tym za dwie chwile), wyszedłem z domu z wielką walizką i plecakiem.  W Gdańsku skorzystałem z automatycznej przechowalni. Wszystko włożyłem do skrzynki, przeczytałem regulamin, zapłaciłem i zamknąłem na kluczyk, który włożyłem do portfela (wszystko w tej właśnie kolejności).  Po zabiegu, zaraz przed przyjazdem pociągu, włożyłem kluczyk, zamek zrobił "klik" i drzwiczki się otworzyły. W środku niczego nie było. Ani wielkiej walizki, ani laptopa z całym moim dorobkiem i danymi z firmy, ani innych ważnych rzeczy. Ktoś wziął wszystko. Świat się zatrzymał. W takich sytuacjach nigdy się nie denerwuję, tylko działam. Rozejrzałem się i stwierdziłem, że jest kamera, p...