Rano wyszedłem po kawę i wtedy zadzwonił kurier, informując mnie, że jest "na miejscu", co oznaczało drugi koniec miasta. Zadzwoniłem do mamy, proszący ja aby zeszła pilnować palety, następnie obudziłem Marcina i zadzwoniłem po taksówkę. Pięć minut później, w wyjątkowych humorach jechaliśmy na Raków.
Przerzuciliśmy kilkaset kilogramów książek i pojechałem do mieszkania, zabierając mamę ze sobą, bo musiała załatwić coś w urzędzie. Marcin został w domu teściowej i zajął się rozładowaniem palety i pakowaniem książek, każdej osobno do wysyłkowych pudełek. Ja pracowałem zdalnie, później zadawałem kody QR, Marcin wysyłał.
O 17 poszliśmy do kina. Tym razem zobaczyliśmy Aresa. Zachwytów nie było. Po linie poszliśmy do kawiarni. Marcin naburmiszony, Mama chyba zmęczona. Wypiła kawę na szybko, ubrała się i spytała Marcina czy jadą, bo jeszcze trzeba było książki ułożyć w magazynie. A ja zostałem sam z herbatką i owocową przystawką. Wspaniale się poczułem. Ale chyba potrzebuję takich lekcji, żeby zacząć w końcu myśleć wyłącznie o sobie, zamiast spełniać marzenia innych.