Przejdź do głównej zawartości

Gdynia-Gdańsk. Dni latawca.

Wczoraj obudził mnie hałas kosiarki. Panowie wysłani przez spółdzielnię mieszkaniową, rozpoczęli pracę o 6:55. Pojechałem do Gdańska na USG, później: w transporcie oraz jedząc lunch, nadawałem kody QR na pierdylion paczek. Marcin jeździł do hurtowni po materiały i pakował. O 14:30 ostatnia paczka wylądowała w InPost owej skrzynce. Kurier odebrał 3 minuty później.

Pojechaliśmy do kolejnej przychodni, zaszczepić się na grypę. Robimy to nieprzerwanie od 20 lat. Po zastrzyku pojechaliśmy na zakupy, z których musiałem biec do domu, bo o 18 zaczynałem praktyki studenckie (studiuję psychoterapię). Skończyłem o 21:00, Marcin w tym czasie jeździł po sklepach, bo kupił zły plecak (przecięty na pasku) i musiał reklamować, a następnie kupić inny.

Dzwoniłem też do mamy. Powiedziała mi, że śniło jej się, że smażyła smalec. Ma wyobraźnię!

Dzisiaj wstałem bez kosiarki. Pogoda za oknem okazała się przecudna. Wziąłem prysznic, wyruszyłem włosy i znów pojechałem do przychodni (centrum diagnostyczne) na badania krwi. Nie znoszę robić takich rzeczy, ale skoro wysyłam mamę i Marcina na badania, sam muszę świecić przykładem. Wyniki w piątek. Stresują mnie takie rzeczy. 

Teraz piszę to, co czytasz i jem śniadanie. Za chwilę muszę jechać do Gdańska na liposukcję laserową, ostatnią już na szczęście. Potem będę miał prądy na brzuch (dołożone za darmo, bo nie tracę tkanki tłuszczowej tak szybko, jak zaplanowano). Działanie tych wszystkich cudów jest szczerze mówiąc średnie. Nie schudłem wagowo, ale owszem, straciłem w pasie kilka centymetrów, pozbywając się oponki. Miałem 109 cm, teraz w trzech miejscach pomiarowych, żaden nie przekracza 98 (chciałem 90).

Po lipo- wracam do Gdyni na spotkanie z fryzjerem. Muszę odnowić trwałą ondulację oraz wyrównać kolor. Na jutro zostają rzęsy (henna) i pakowanie. Tym razem wiele rzeczy wysyłam InPostem. Nie chcę mi się dźwigać waliz, pełnych książek (gdy wracaliśmy z Indii, nasz wspólny bagaż przekroczył 140 kg).

Popularne posty z tego bloga

Patong. Trudny dzień.

Od rana próbuję poskładać się emocjonalnie. Trzy miesiące temu zacząłem własną terapię wychodzenia z traum i krzywd, jakich doświadczyłem w dzieciństwie. Ma to pośredni związek z moimi kolejnymi studiami (psychoterapia) i książką, nad którą pracuję (sprawdzam teorię w praktyce). Bezpośrednio zaś jest związane z moimi rodzicami, rodziną i różnego rodzaju zdarzeniami z dzieciństwa. Ostatnio przerabiałem nieobecność ojca w swoim życiu. No i właśnie... Rano zadzwoniła mama. Powiedziała to, co miałem w snach i co ciągnęło się za mną, jak cień - niemożliwe do odczepienia. Przyszły wyniki ojca, między innymi tomografii, którą miał wczoraj. Nie ma już dla niego żadnej nadziei. Rak jest w takim stadium i w tak wielu miejscach, że żadne leczenie nie miałoby sensu. Teraz zaatakował mózg i szybko się rozprzestrzenia. Guzy na móżdżku pozbawią go wzroku i niedługo później uniemożliwią swobodne poruszanie się. Niestety wiem jak takie rzeczy wyglądają, jak postępują i jak długo trwają. Dlaczego jestem...

A dzisiaj nie o nas.

Z cyklu "muszę, bo się uduszę".  Prawie nigdy nie wyrażam poglądów politycznych, ale dzisiaj to zrobię, bo męczy mnie "jedyna i słuszna" narracja ciasnych umysłowo, smutnych ludzi, którzy w życiu prywatnym dorobili się nieudanych rodzin, traum i depresji. Zastanawiam się, czy są zwyczajnie tępi i pozbawieni empatii, czy mszczą się na innych za własny ból dupy? Emigracja Spójrzmy na Londyn. Setki tysięcy ludzi wyszło na ulice, bo mają dość pieprzonej różnorodności : emigrantów, którzy żyją z zasiłków i tych, którzy latają z maczetami po ulicach. I jeszcze jednego mają dość - kneblowania! Bo w obecnych czasach "słodkiej poprawności językowej"  nie wolno powiedzieć, że czarny zabił, napadł, albo dokonał przestępstwa. W UK nie upublicznia się rasy przestępców. Ale ludzie mają oczy. Na Tootingu gdzie mieszkałem przez dekadę, w każdym tygodniu ktoś kogoś mordował. I nigdy, przez te wszystkie lata nie była to biała osoba. Brytyjczycy przegłosowali wyjście z Unii...

Pogrzeb ojca

Pogrzeb ojca miał miejsce w sobotę, ostatniego dnia listopada. Urnę z prochami dostarczono przed południem do kościoła „na górkach”, miejscu, w którym w dzieciństwie bawiłem się z rówieśnikami. To były piękne, zielone tereny, które niestety zostały przekształcone i zniszczone przez kościół, który wzniósł ogromną bryłę świątyni. Brat oraz bratowa mamy przyjechali z Katowic i wraz z Michałem, moim bratem, udali się na ceremonię. Przybyła niemal cała rodzina, w tym także osoby, których obecności się nie spodziewano. Ceremonia rozpoczęła się od piosenki „My Way”, zaśpiewanej przez przyjaciela taty, a następnie wystąpił zaprzyjaźniony chór, którego głosy podobno „rozsadzały fundamenty”. Cała ceremonia trwała nieco mniej niż godzinę. Po jej zakończeniu wszyscy udali się na cmentarz, gdzie panował spory chaos – liczba samochodów znacznie przewyższała liczbę miejsc parkingowych. Ostatecznie wszyscy zebrali się nad grobem, w którym spoczywają rodzice mamy: dziadek Jasiu i babcia Irena. To właśn...