Fajna jest wyspą Manhattan. Przez ostatni miesiąc schodziliśmy ja wzdłuż i wszerz, poznając prawie każdą uliczkę.
Nowy Jork jest bardzo różnorodny. Dla nas jest to bardzo ważne. Ta różnorodność... Nie znoszę monotonii, bezruchu i szarzyzny. Marcin chyba też nie, choć jego chyba stagnacja tylko męczy. Mnie zaś zabija.
Jestem człowiekiem nienasyconym. To dobrze i źle, jednocześnie. Sypiam coraz mniej i bardzo nie lubię tej fizjologicznej potrzeby. Pięć godzin hibernacji uważam za wielką stratę czasu.
Wracając do Manhattanu. Moją ulubioną dzielnicą jest West Village, Marcina Chelsea. Obie są pełne klubów, restauracji, targów, ulicznych biznesów i fajnych ludzi. Są niżej zabudowane i da się tam ładnie mieszkać. Apartamenty mają duże oka i generalnie jest swojsko. Lubimy jeszcze (i tam najczęściej się bawimy) Hell's Kitchen. Śmieszna nazwa jak na dzielnicę (Diabelska Kuchnia), ale w przeszłości była wylęgarnią światka przestępczego i stacjonowała tam mafia irlandzka. Teraz jest jednak centrum rozrywki.
A dzisiaj byliśmy na kolejnym spacerze. Było dobrze. Potrzebowałem tego, żeby było dobrze i spokojnie i bez pracy. No i dzisiaj był dzień bez alkoholu. I jutro też taki planuję (chętnie rozciągnę to na cały tydzień), bo ostatnio same imprezy się wydarzały.