Przyjechała do nas Malwa. Wczoraj byliśmy razem na spotkaniu z Rinpocze, na którym poległem na etykiecie. Nie umiem w standardy. Czcigodny Lama siedział na kozetce, zrobiliśmy przed nim trzy pełne pokłony (padając przed nim na twarz), potem podarowaliśmy prezenty i klęcząc, rozmawialiśmy. Wyjść należało tyłem. Drogocenny Nauczyciel był bardzo miły i dał nam błogosławieństwo. Zgodził się nawet na prywatne, wspólne zdjęcie.
Dzisiaj zaś wstaliśmy o 7 i pojechaliśmy pod Swayambunath. Uczestniczyliśmy w uroczystościach związanych z Buddą Amitabą. W przerwie serwowano słoną herbatę że smalcem (uwielbiam) i zjedliśmy kapustę z tybetańskim chlebem. Pierdzeniem nie ma końca.
W ogóle był fajny dzień. Poszliśmy pod stupę i zawiesiliśmy flagi z mantrami na jej szczycie. Ściślej mówiąc zapłaciliśmy panu, który tam pracował i wspiął się kilkadziesiąt metrów, na sam wierzchołek. Przymocował sznur z flagami. Staliśmy długo, obserwując jak latały na wietrze, aż w końcu udało nam się złapać dyndającą końcówkę, którą przymocowaliśmy do słupa. Życzenia, które szeptaliśmy do zwitka materiałów, są teraz rozwiewane po świecie.