Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2022

Sofia. Czas szybko płynie.

Tak, jak w tytule. Czas płynie jak zwariowany i chociaż nie widać tego w ciągu dnia, to gdy miesiąc się kończy, zawsze się dziwimy.  Jednym z pomysłów Marcina, jest kupienie domu w Bułgarii. Nie jestem przekonany, czy to najlepszy pomysł, ale postanowiłem się nie wtrącać, mimo że nie mamy rozdzielności majątkowej. Chcę jednak, żeby ta część pieniędzy i decyzje z nią związane należały do niego. Tak myślę, jako mąż. Ale jako przyjaciel kręcę nosem, bo bułgarska wieś jest naprawdę uboga i niewiele się tam dzieje. Tylko Sofia (i być może kilka innych, turystycznych miast) są pełne życia. Wsie przez które przejeżdżaliśmy, wydają się opuszczone lub bardzo biedne. Z drugiej strony w takich spokojnych i niedrogich miejscach, może można by było otworzyć centrum jogi, ośrodki szkoleniowe, lub inne podobne rzeczy? Sam nie wiem. Weekend miałem wolny, ale dzisiaj pracuję. Przygotowuję się do zajęć. Szkolenia on-line mam już wyprzedane do końca roku, więc jako takiego, dłuższego urlopu nie będę ...

Sofia. Jak w kurorcie.

Sofia jest póki co największym zaskoczeniem w naszej teraźniejszej podróży. Ta sytuacja pokazuje, jak bardzo się mylimy, myśląc o krajach wschodniej Europy i jak różna jest rzeczywistość od naszych wyobrażeń i oczekiwań. To co zobaczyliśmy to miasto pełne szerokich deptaków, obszernych placów, gdzie kawiarnie i restauracje znajdują się na każdym kroku. Ludzie świetnie się tu ubierają i mają bardzo dobrą prezencję. Mówią w wielu językach i czują się częścią świata. Jest tu czyste powietrze, a z okien widać wysokie, ośnieżone szczyty górskie (co już w ogóle spowodowało głośny opad szczęki). Woda z kranu jest smaczna, a w niektórych miejscach znajdują się publiczne krany, z których czerpie się "wodę leczniczą", zawierającą wiele minerałów. Ludzie podchodzą tam z butelkami lub kubkami i wypijają mineralna na miejscu (musimy spróbować).

Bukareszt. Willa Ceaușescu.

Willa Ceaușescu z zewnątrz wygląda na mniejszą, niż jest w rzeczywistości. Na Facebooku, na grupie "Podróże małe i duże" zamieściłem kilkadziesiąt fotek, które pokazują wnętrza większości apartamentów, znajdujących się w tym niezwykłym budynku. Małżeństwo Ceaușescu mieszkało w willi z trójką dzieci: córką Zoią i synami, Valentinem i Nicu. Każde z nich miało tam swój apartament, składający się z minimum: sypialni, salonu, garderoby i łazienki. Garderoba Eleny była największa i naprawdę imponująca. W posiadłości pracowało jedenaście osób, które przychodziły rano i kończyły pracę wieczorem. Dyktator nie miał zbyt dużej ochrony, ponieważ uważał, że jest kochany przez swój lud. Historię wszyscy znają, więc nie muszę pisać, jak się to wszystko skończyło. Pamiętam transmisję egzekucji dyktatorskiej pary w polskiej telewizji. W chwili obecnej żyje Valentin Ceaușescu, który (skoro piszę o willi) zajmował pokoje na parterze. Ma 74 lata i jest fizykiem. Gdy stracono jego rodziców, zosta...

Bukareszt. Muzeum wsi.

Bukareszt i Rumunia bardzo nam przypadły do gustu. Marcin stwierdził nawet, że podoba mu się tu bardziej, niż na Węgrzech. Ja postanowiłem lubić oba kraje tak, jak można lubić dwoje przyjaciół. Muzeum wsi rumuńskiej, przebiło moje oczekiwania. Lubię wieś i "podróże w czasie", dlatego naprawdę cieszyłem się z każdej chwili spędzonej w tamtym miejscu. Wiejskie chaty, pochodzące z różnych miejsc i okresów, najczęściej oryginalne i w pełni umeblowane, kościoły, cerkwie, stodoły, młyny wodne, zagrody... Naprawdę dobrze to zrobili. A ludzie w Rumunii kolorowi, zadowoleni, bez spiny i fałszywego ugrzecznienia, zwyczajni, sympatyczni i pomocni. Jakoś tak wszystko na tak. Ps. Za dużo pracuję...

Budapeszt. Praca i życie nocne.

Pracuję na pełnych obrotach, ale na pół etatu, z porywami do trzech-czwartych. Marcin spontanicznie, przejął obowiązki domowe. Dobrze, że potrafimy się dopasować, bez konieczności gadania. W Budapeszcie, tak jak w Warszawie, reżim sanitarny jest fikcją. Nikt niczego nie sprawdza i nie narzuca. Kluby są pełne, a restauracje pękają w szwach. Często trzeba stać w kolejce, zwłaszcza wieczorem, żeby coś zjeść. I pijalnie wina, mimo że stosunkowo drogie, zawsze są zapełnione po brzegi.

Budapeszt. Podróże w czasie.

Budapeszt jest pięknym miastem. Gdy nie pracuję*, podziwiam jego aurę i napawam się unikalną atmosferą. Nie wszyscy bowiem wiedzą, że rozkoszuję się w czasach PRL, kiedy z mojego punktu widzenia, żyło się wygodniej i zdecydowanie wolniej. Tutaj chciałbym jeszcze zaznaczyć, że polityką się nie zajmuję (zawsze jest na co narzekać, lub przez coś cierpieć, a ja tego nie robię). Muzeum Historyczne okazało się ogromne, jednak najwięcej czasu spędziliśmy w skrzydle z wystawami z lat siedemdziesiątych. Poza tym zwariowałem, przy propagandowych plakatach - to prawie mój fetysz. Wieczór spędziliśmy na spokojnie. Musiałem ogarnąć wiele biurowych rzeczy i przez kilka godzin pracowaliśmy z Marcinem i moją mamą, korzystając ze świata wirtualnego. * Prowadzę firmę od poniedziałku do soboty, od 4 do 6 godzin dziennie, wliczając w czas pracy służbowe rozmowy telefoniczne i na What's up.

Budapeszt. Życie nocne.

Nie od dzisiaj wiadomo, że media piszą bzdury, co tak naprawdę powinno być karane. Jeżdżąc po świecie widzimy, jakich spustoszeń dokonał strach, produkowany przez rządy (mające w tym interes) i rozsiewany przez media (trzepiace na tym kasę). Tymczasem wjechaliśmy do Budapesztu zwyczajnie, zrobiliśmy zakupy, zameldowaliśmy się w wynajętym apartamencie i poszliśmy do knajpy. Nikt niczego nie sprawdzał (szczepień, paszportów, testów) i niczego nie nakazywał (dystansowania się, noszenia masek i innych nienaturalnych zachowań). Gdyby w mediach nie pierdolili o jakimś wirusie i wzrostach zachorowań, to co piszę, nie miałoby sensu. Mamy piękną pogodę. Chyba zaczęła się tu wiosna, bo w dzień temperatura sięgała osiemnastu stopni. Rano, po śniadaniu, poszliśmy na wódkę a potem na słoneczny spacer czystymi ulicami węgierskiej stolicy.  Potem pracowałem, siedząc przy piecu kaflowym, ogrzewającym cały apartament. A życie nocne? Bo prawie zapomniałem napisać. Wszędzie mnóstwo ludzi, knajpy kwit...

Budapeszt. Walentynki.

Szczęśliwych Walentynek - bądźcie szczęśliwi i czujcie się kochani. To bardzo ważne. Budapeszt jak zwykle piękny. Przywitało nas błękitne niebo i całkiem wiosenna pogoda. Czyste ulice, uśmiechnięci ludzie i brak szaleństwa w oczach (co jest w tej chwili charakterystyczne dla mieszkańców Europy Zachodniej. W związku w powyższym obaj pomyśleliśmy sobie, że nadchodzi rozkwit wschodu i nacjonalizmu. A tymczasem świętujemy walentynki.

Warszawa. Warsztaty.

Trwają warsztaty w Warszawie. Mianowalem dwie nauczycielki, więc nareszcie mam pomoc i nie robię wszystkiego sam. Cudowne dziewczyny. Marcin również dwoi się i troi powodując, że wszystko działa jak należy. 

UK-Belgia. W drodze.

Wyjeżdżamy na jakiś czas, przede wszystkim odpocząć od Londynu i szalonego tempa życia, które zaczęło nas wypalać. Marcin będzie miał wakacje, a ja będę pracował zdalnie, bo jeść jednak musimy. Ale znajdę mu zajęcie. Nie mamy żadnego planu. Po prostu będziemy decydować o tym, gdzie chcemy być, z dnia na dzień. A jak nam się znudzi, gdzieś się osiedlimy, albo wrócimy do Anglii, jeśli za nią zatęsknimy. Nie mam jednak pojęcia, kiedy do tego dojdzie.

Londyn. Fu*k you very much.

Burmistrz Londynu, Sadiq Aman Khan, nie raz udowodnił, że lubi siać strach. No i gdy zniesiono wszystkie restrykcje, ustawił billboardy w metrze, z nakazem zakrywania ust i nosa. Odpowiedź Londyńczyków jest jednoznaczna. Nikt masek nie wkłada.

Londyn. Szał ciał.

Mieliśmy iść na kolację z Angie, ale się biedaczka rozchorowała. Zjedliśmy wiec wszystko sami i poszliśmy na dyskotekę. Bramkarz (czarny, barczysty, starszy pan) wpuścił nas „warunkowo”, bo od piętnastego stycznia trzeba wchodzić z ID. Oszaleli. To już naprawdę jest jakaś choroba umysłowa! Oczywiście chodzi o nasze bezpieczeństwo… Z paszportem chodzić do knajp nie będę, a dowodów tożsamości w UK nie ma. Nie mamy tutaj „dowodów osobistych”.  Poza tym wypiliśmy dużo, za dużo wina i chociaż już mieliśmy mocno w czubie, w drodze do domu wstąpiliśmy na jeszcze jedną butelkę do dzielnicowego pubu, w środku nocy.

Londyn. Wieczorne hulanki.

W moim osobistym kalendarzu pojawiła się kolejna data, która stała się świętem. Wieczorem celebrowaliśmy to ważne wydarzenie po swojemu, pijąc po jednym piwie w kolejnych klubach na Soho. Powód do świętowania pozostawię dla siebie. Mieszkanie wyglada tak, jakby przeszedł po nim huragan. Wyprowadzamy się za kilka dni i tym razem, zamiast do przechowalni, wszystkie rzeczy postanowiliśmy wyrzucić. To znaczy Marcin postanowił, a ja pozwoliłem mu zasiąść na tronie. No i niech rządzi. Na szczęście mamy sąsiadów podobnych do szarańczy. Czego byśmy nie wystawili, to i tak wezmą. To co zostawiamy zmieściło się w dwóch niewielkich pudłach. Znajdują się tam buddyjskie książki, które nie są dostępne wirtualnie, kilka bardzo osobistych pamiątek i podarunków oraz dokumenty, których się nie możemy pozbyć. Trafią do naszej przyjaciółki-sąsiadki.

Londyn. Nowy Rok 2149.

Dzisiaj rozpoczął się Nowy Rok Tybetański - 2149. Dla mnie i Marcina to ważniejsza data i święto, niż ta że stycznia. Obchodzimy ją jednak jako "święto wewnętrzne", jeśli  przebywamy w Europie. Rozpoczął się okres panowania Wodnego Tygrysa w męskim aspekcie. Następne dwanaście miesięcy będzie łaskawe dla nowych idei, pasji i odwagi. Będzie to też czas próby dla tych, którzy nie mają odwagi, by coś w sobie zmienić. Pracuję. Dużo za dużo, ale już od następnego miesiąca mam zamiar zwolnić. Zaplanowałem sobie wykłady i spotkania ze studentami tak, żebym mógł żyć i korzystać z czasu wolnego, którego teraz prawie nie mam.