Foto: moja dzisiejsza kolacja. Nepalskie thali. Kilka rzeczy wymaga podsumowania. Indie bardzo zdrożały. Turystów jest znacznie mniej, w niektórych rejonach nie ma ich wcale. Tanie hotele z kilku dolarów podskoczyły do kilkunastu za dobę, standard który nam odpowiada nie różni się w zasadzie cenowo od Europy. W Nowym Delhi płaciliśmy $37 za nocleg. Najdrożej było w Dardżylingu, gdzie doba kosztowała nas $52. Kawa w Starbucksie jest droższa, niż w Nowym Jorku i tak dalej, i tak dalej. Zanieczyszczenie powietrza jest nieopisywalne. Smog w stolicy uniemożliwia widzenie nieba, a na słońce patrzy się z łatwością, nawet w południe. Przypomina żółtko jajka, albo obcą gwiazdę, która nie razi w oczy. Jeszcze gorzej było w stanie Bihar. To najbiedniejszy region, a lokalny rząd zajmuje się wyłącznie rozkładaniem pieniędzy. Elias przykleił się do nas, ale go odprawiłem. Wyjechał z Gangtoku to zachodniego Sikkimu i tam, na własną rękę poznawał świat. Spotkaliśmy się ponownie w Dardżyli...
Zamiast szukać smaków z dzieciństwa, lepiej odkrywać nowe i iść kierunku słońca, dopóki nie zamienisz się w popiół. Telomery mają określoną długość, ale i tak lepiej skręcić kark tańcząc, niż czekać w uśpieniu na ostatni, możliwy podział komórek. Nie musisz rozumieć, a ja tłumaczyć...