Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2025

Kathmandu. Rok 4722.

Zaczął się Nowy Rok Drewnianego Węża. Wczoraj udaliśmy się z tego powodu na pizzę i piwo. Piwo w zbyt dużej ilości - niestety. Dobrze mi szło, ale ja nie piję piwa. Źle na mnie działa. Pewnie dlatego obudziłem się o 1:47 i nie spałem do 4:00. Nigdy więcej sobie tak nie zrobię!  Nie wiem czy pisałem, ale nie znoszę nocy i przymusu (potrzeby?) spania. Poza tym noce zwykle dłużą mi się niemiłosiernie, zawsze wyczekuję wschodu słońca leżąc w łóżku. Moja potrzeba snu to 4-5 godzin na dobę i z wiekiem liczba tych godzin się zmniejsza. Muszę mieć własny gabinet, gdzie będę mógł żyć aktywnie, nie budząc innych. Dzisiejszy dzień rozpoczęliśmy uroczystym obiadem. Dostaliśmy Thali na złotych talerzach i wiele przystawek. Na końcu zjedliśmy lody w trzech smakach. Czysta rozpusta.  Później uczestniczyliśmy w obchodach Nowego Roku, pod Stupą. Na każdym wolnym skwerze rozstawiali się muzycy i grali lepiej lub gorzej, a coraz bardziej rozbawieni ludzie, skakali w rytm melodii. Późnym popołudn...

Kathmandu. Dzień ze sobą.

Poczekalnia u dentysty Nie spałem dobrze. Położyłem się "na siłę" o 1:27 i już o 3:14 obudziłem się na siku. Potem na szczęście znów usnąłem. O 6:15 obudziła mnie sąsiadka, waląca tłuczkiem w stolnicę (codziennie robi ciapaty na śniadanie, co powoduje ten sam dźwięk co rozbijanie mięsa na kotlety). Wyzywałem ją od wrednej francy i życzyłem, żeby sobie walnęła w palca, po czym znów zasnąłem. O 8:24 wstałem, włączyłem radio i poszedłem do łazienki. Marcin zaczął sprzątać mieszkanie, gdy wychodziłem do dentysty. Zmywał i opowiadał o zamiarze zrobienia prania, umycia podłóg i takich tam. Ja zamówiłem motor, który zjawił się niemal natychmiast. Jechałem w korku i spóźniłem się na spotkanie 7 minut, na co tylko ja zwróciłem uwagę. Po nałożeniu korony i finalnym prześwietleniu, pojechałem na Thamel. Chciałem kupić pewną książkę w księgarni pielgrzyma, ale jej nie znalazłem. Myślę, że raczej ktoś ją przełożył, niż kupił. Ewentualnie ukradł, bo w systemie figuruje jako nie sprzedana. ...

Kathmandu. Lunch.

Pogoda w okresie suchym jest zawsze piękna. Temperatura nie męczy i w ciągu dnia dochodzi do 22°C, w nocy spada do 12°C. Każdego dnia robi się nieco ciepłej, a chmury się nie pojawiają. Widoki zapierają dech w piersiach (gdy spojrzy się w stronę Himalajów). Minusem jest pył, który wchodzi wszędzie, każdą szparą. Dzisiaj nasze przyjaciółki zaprosiły nas na lancz, do restauracji La Vie, na Mankalu (dzielnica w której wcześniej mieszkaliśmy przez kilka kolejnych wiosen). Rozmawialiśmy o ich nowym biznesie, który właśnie otwierają. Przed posiłkiem oglądaliśmy także lokale na Bodnath i wybraliśmy wspólnie jeden (choć tak naprawdę potwierdziliśmy ich wybór). Jutro mają finalizować sprawy. Musimy jeszcze zmotywować Sanjeeba, bo chyba nie wie co robić. Jego restauracja została zburzona wraz z całym budynkiem, a on zamiast natychmiast otworzyć nową, usiadł na dupie i chyba nie wie, co robić. Jak tak dalej pójdzie, wszystko co osiągnął pójdzie na marne. A ja? Pracuję. Kurier z tubami ma być dost...

Kathmandu. Dentysta po raz czwarty.

Zaraz po prysznicu pojechałem do dentysty. Droga w tych godzinach jest przeładowana i tylko motory są w stanie przedrzeć się przez korek. Ulice Kathmandu rządzą się swoimi prawami, gdzie głównym jest " silniejszy wyznacza reguły ", choć spryt jest na wagę złota.  Dojechałem na czas. Recepcjonista przywitał mnie wylewnie ( widzimy się już piąty i nie ostatni raz ) i od razu zaprowadził do gabinetu. Kaszląca pielęgniarka wskazała mi miejsce, a zakatarzona dentystką przywitała ciepłym Namaste .  Na fotelu spędziłem trzy godziny. Na początku usunięto mi tymczasowe wypełnienia ( cztery kanały ), oszlifowano ząb i przygotowano kształtem, pod koronę. Następnie usunięto 0,3 cm dziąseł, co było cudownym zapachowo - odczuciowym doznaniem ( zrezygnowałem że znieczulenia, bo po ostatnim dostałem alergii ). Potem przez długi czas coś czyszczono, podcinano i robiono mikro-prześwietlenia ( łącznie siedem ). W końcu dentystką zdecydowała, że wszystko wygląda dobrze i wypełniła ząb docelowym ...

Kathmandu. Goście.

Wstałem rano i od razu zabrałem się za pracę. Musiałem nagrać dwa krótkie wykłady (łącznie 1.5h) i dodać różne materiały do aktywnych grup, gdzie trwają kursy. Następnie zająłem się robieniem sałatki warzywnej, co w Nepalu jest wyzwaniem, bo nie mają wielu składników. I jeszcze starłem ziemniaki na placki. Wyszło przeciętnie, choć mówili, że było pyszne. Nie jestem jednak w stanie odróżnić wymuszonego komplementu od prawdy. Marcin zrobił pranie i posprzątał mieszkanie, oraz przyprowadził i odprowadził panie do ich domów. Sanjeeb pozbywał po imprezie, a ja zadowolony z jego poświęcenia zająłem się oglądaniem indyjskiego serialu " Black Warrant " o strażniku więziennym i jego przygodach

Kathmandu. Sobota.

Dzisiaj zamiast pojechać na sobotni market, postanowiliśmy odpocząć aktywnie. Wstaliśmy o 9:30 i kilka minut po dziesiątej byliśmy gotowi do wyjścia, na wzgórza.  Dojechaliśmy do nich taksówką, do wzgórz, tam gdzie zazwyczaj zaczynamy trekking. Po ulicach nie da się raczej chodzić. W porze suchej pyłu jest tyle, że trzebaby jakiś hełm założyć.  Zanieczyszczenie powietrza w Kathmandu jest duże, przez te cholerne motorki i brak regulacji. Ale głównym problemem jest pył. Suchy piasek wzbija się na kilka metrów i jest tak lekki, że opada na ziemię wolniej niż małe pióro dowolnego ptaka. I jest coraz gorzej. Rząd musi kraść ile wlezie, w każdym razie pieniędzy starcza tylko na piękne wille polityków. Ulice po dziesięciu latach od ostatniego trzęsienia, składają się głównie z dziur, wypełnionych piaskiem. W lasach jest cudownie. Ale oni tego nie widzą. Nie korzystają.

Kathmandu. Nowy dom przyjaciół.

Poszliśmy dzisiaj obejrzeć dom, który kupił brat naszego przyjaciela Sanjeeba. Podjechaliśmy taksówką na przedmieścia Kathmandu, w okolice gdzie chodzimy zazwyczaj na trekking. Znajduje się tam cicha, willowa dzielnica sypialna. W ładną pogodę widać stamtąd dobrze wysokie pagórki, a gdy powietrze jest czyste, szczyty Himalajów. Dom wielki, do remontu. 400 metrów kwadratowych. Jeśli chodzi o rozkład - dziwaczny. Na parterze znajduje się kuchnia z otwartym planem: miejscem na jadalnię i ogromny salon. Są też dwa małe pokoje, z których można zrobić sypialnie. Każda ma swoją łazienkę. Pierwsze piętro wygląda tak samo. W zasadzie to jakby kolejny apartament, bo trzeba skorzystać z zewnętrznej klatki schodowej, aby tam się dostać. Na drugim piętrze, ogromny taras i małe studio, jakby nadbudowane. Znajduje się tam mały (3mx4m) pokoik, niewielka kuchnia i łazienka. Nad tym kolejny taras, według mnie zupełnie zbędny. Dom kosztował 650.000 złotych. Dom można obejrzeć tutaj.

Katmandu. Motorem to tu, to tam.

Jadę do dentysty. Zabezpieczony maseczką i okularami przeciwsłonecznymi przed pyłem. Pyli, pyli! Na ulicach z jakiegoś powodu, podobnie do kołtunów na podłodze, gromadzi się piasek i kurz. No i wzbija się, włażąc między zęby.  Maseczki w ilości hurtowej - różowe - zostawiła Malwa. W sumie to chyba należały do Bettiny, naszej wspólnej, szwajcarskiej koleżanki, bo torba podpisana jest imieniem tej drugiej.  Zresztą jakie ma to znaczenie? Nie lubię maseczek, bo kojarzą mi się z uciskiem świrusowym, manipulacją i kłamstwem... Marcin posprzątał mieszkanie. Jest dobry w tych zadaniach. Ja też kiedyś sprzątałem, ale rolę się zmieniły. Więc nic w domu nie robię. Mam za to tyle pracy, że wkurzam się na siebie. 

Kathmandu. Busy dzień.

Skończyłem refleksologiczną mapę twarzy. Rozpoczęła się przedsprzedaż. Do jutra muszę  sprawdzić czy nie ma literówek i wysłać do druku. Muszę zamówić też kilkaset tub i zakrywek, bo się podobno kończą.  Marcin zabrał mnie do japońskiej restauracji, koło stupy* Mają dobre jedzenie, choć w Nepalu nie zdecydowałbym się na sushi. Zamiast tego zamówiliśmy bento (pudełko lunchowe, w którym umieszczane są różnorodne potrawy) z kotletem schabowym i warzywami. No i oczywiście zupę miso. Potem musiałem pracować - nakręcić wykład dla grupy studentów. O 16 zamówiłem taksi motorowe. Aplikacja nazywa się Pathao i jest naprawdę skuteczna. Za jej pomocą można zamówić tani transport (auto lub motor) albo jedzenie z dostawą do domu. Z tego ostatniego rzadko korzystamy, ale zdarzyło nam się telefonować po kurczaka z KFC. Dla porównania podam jeszcze ceny. Taksówka z buta (dystans 7-8 km) kosztuje 21 złotych, auto zamówione przez aplikację 15 złotych, a motor 4,50. Ma to sens, poza tym jeżdżenie...

Kathmandu. Praca.

Kończę rysować refleksologiczną mapę twarzy. Nie jestem grafikiem, ale cechuje mnie upór i umiejętność uczenia się nowych rzeczy. Mapa nie musi być perfekcyjna graficznie, tylko merytorycznie. A precyzyjnie mogę ją zrobić tylko ja. Więc siedzę i pracuję, a Marcin donosi lub przyrządza posiłki. Od tego siedzenia (?) boli mnie brzuch. Muszę coś wymyśleć, bo jak nie ręce, to jelita. Bo jak zasiądę to potrafię tak 14 godzin bez przerwy. Zawsze tak miałem. I nie chodzi o to, że muszę. Bo sprawia mi to przyjemność, ale mam tendencję do zapominania o świecie podczas kreowania rzeczy. Na ból brzucha i gazy zastosowałem witaminę C i magnez. Przedawkowałem, wywołując rozwolnienie. No i czuję się lepiej. Ta mieszanka w zbyt dużej dawce nie powoduje skutków ubocznych poza właśnie dokładnym pozbyciem się balastu. Ale często tego robić nie można. A wczoraj byłem u dentysty. Nie miałem wyjścia, bo po 22 latach z górnej siódemki zsunęła mi się korona. W niedzielę mam czyszczenie kanałów, bo na prześwi...

Kathmandu. Trzęsienie ziemi.

Obudziło mnie dziwne falowanie. Kiedyś, gdy akurat płynęliśmy gdzieś promem i był sztorm, doświadczałem podobnych sensacji. W pierwszej chwili pomyślałem, że to Marcin skacze, bo ma zespół niespokojnych nóg, ale potem uświadomiłem sobie, że śpimy dla dawno wybranej wygody, na osobnych łóżkach. Gdy wyciągnąłem zatyczki z uszu, dobiegły do mnie rozbudzonego już na dobre Marcina. -Trzęsienie ziemi - powiedział. - Wstajemy - zadecydowałem i spokojnie ale szybko, zacząłem się ubierać. W myślach ogarnąłem priorytety (paszport, gotówka, kurtka) i po minucie byłem gotowy do ewakuacji. Podłoga falowała i ściana przy balkonie zaczęła pękać. Wtedy wszystko ustało. Podeszliśmy do okna. Ptaki latały jak szalone, we wszystkich możliwych kierunkach, a psy biegały bez składu i ładu, zawodząc bardziej, niż szczekając.  Po chwili nastąpił drugi wstrząs, już słabszy. Zauważyłem, że drzewa zaczęły dziwnie się poruszać. Nie tak, jak na wietrze, tylko inaczej - najpierw pień, a potem gałęzie. Ptaki szal...

Kathmandu. Podsumowanie ubiegłego roku.

Rok 2024 podsumowałem filmikiem. Siedziałem nad nim cały dzień i sklejałem nagrane wspomnienia. Wszystko zamieściłem na Youtube i na Facebooku, ale w sumie takie wspomnienia powinny znaleźć się też tutaj. To dla mnie i dla nielicznych czytelników. Zastanawiam się, jakiego słowa mógłbym użyć, aby opisać miniony czas. Myślę, że intensywny pasuje najlepiej.

Kathmandu. Nowy Rok.

A to dzisiejsze śniadanie. Sam zrobiłem. W Nowy Rok 2025 weszliśmy hucznie, w Sam's Barze na Thamelu. Tak, zawsze tam świętujemy. Pub prowadzi Verona, Austriaczka. Przyjechała do Nepalu 30 lat temu i ponoć zakochała się bez pamięci. Skutkiem ubocznym tej miłości jest najpopularniejsze miejsce imprezowe w Kathmandu. Za ścianą jest Pink Tiffany - jedyny, prosperujący, nepalski gay klub, ale nie miałem ochoty być obmacywany i proszony o darmowe drinki. No i tutaj widać, że zaczynam się starzeć. Zmieniają mi się wartości i potrzeby. Malwa wróciła do domu, do Polski. Marcin wczoraj złamał zęba. Górną jedynkę. Dzisiaj u dentysty okazało się, że jest infekcja i trzeba leczyć kanałów, potem nakładać koronę. Ewentualnie implant. Z kieszeni wyskakuje 6000 zł. I jak nie zjebać sobie humoru? Dodatkowo czekają mnie opłaty podatkowe, księgowe i inne, o łącznej, przewidywalnej wartości 150000 złotych. A obiecałem sobie mniej pracować! Jednak jak liczę, to wychodzi na to, że pracować muszę więcej....