Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2025

Gdynia. Ostatni dzień wakacji.

Natura pokazała faka wszystkim w Trójmieście. 27 dni deszczowych w lipcu i 24 dni z ulewami w sierpniu, a w ostatni dzień wakacji zaserwowała upał i pełnię słońca. Nieco "wczorajsi"  poszliśmy na spacer. Wstaliśmy o 11:30 (wróciliśmy do domu w okolicach 2:30)  i korzystając z handlowej niedzieli poszliśmy na lunch do Riviery. Następnie lazilismy po gdyńskim deptaku, a wczesnym wieczorem zjedliśmy ogromne lody w " Bosko ".  Szkoda, że od września stare trolejbusy znów trafią do garażów ( jeździły przez całe wakacje, wzbogacając lokalny transport).

Gdynia. Lawina pracy

Codziennie rano nagrywam wykład (od 20 minut, do 2 godzin). Potem muszę go złożyć i przy pomocy AI na podstawie tego co powiedziałem, napisać plan. Na szczęście Robert (mój wirtualny asystent) przyzwyczaił się do pracy i rozumie moje potrzeby. Nie musi niczego szukać, tylko w oparciu o moje słowa, piszę notatki dla kursantek i kursantów.  W wakacje miałem dodatkowo praktyki zawodowe, ponieważ studiuję psychoterapię. Praktyki są nudne i niczego nowego nie wnoszą do mojego życia - jedynie zabierają czas. Więcej uczę się z książek i własnej psychoterapii.  Wieczorem spędziliśmy wieczór przed telewizorem. Kupiłem wypasione czekoladki, w najlepszej francuskiej ciastkarni (6 czekoladek 52 złote) i tarty z wiśniami (kolejne 54 złote- co to za ceny?). Bardzo słodki wieczór był.

Gdańsk. Koncert Solidarności

Od rana próbowałem pracować wydajnie i szybko. Skończyłem o 15:23 i od razu pognałem na spotkanie z Iksusią (spotkaliśmy się w gdyńskim Contraście ). Rozmowy się kleiły i muszę przyznać, że spotkanie było wyjątkowo udane. Trochę za krótkie ( a może dlatego, aż tak dobre, bo pozostał niedosyt? ), bo o 18:56 pobiegłem na przystanek SKM, gdzie czekał na mnie Marcin. Pojechaliśmy na koncert " Nasza Solidarność - a to nam się udało",  do gdańskiej stoczni. Koncert również był wyjątkowo udany.

Gdynia. Slow life.

Pozwoliłem sobie dzisiaj leżeć w łóżku tak długo, jak było to przyjemne. Obudziłem się o 7:03, ale zmieniłem się do leżenia i przysnąłem. Od 9 rano, słuchałem relaksacyjnej muzyki i znów dopłynąłem na chwilę. W końcu o 11:15 wysłałem Marcina do sklepu, sam pozostając w łóżku. Wysłuchałem się w "Kolonię" Maxa Kierują i leżałem do momentu, gdy śniadanie było gotowe. Następnie kontynuowałem słuchanie pod prysznicem i na spacerze. Poszedłem na coś słodkiego, rozsiadłem się na kawiarnianym parapecie (przystosowanym do wypoczynku) i z zamkniętymi oczyma pogrążyłem się w lekturze. Tego mi potrzeba. I chciałbym tak częściej. A po kolacji, Marcin zrobił bio deser. Budyń malinowy że stewią, na bio mleku kokosowo ryżowym. Zaskakująco dobre!

Wejherowo. Prestiż.

Pojechaliśmy do Centrum Kulturalnego w Wejherowie na spektakl wyreżyserowany przez Sebastiana Fabijańskiego. Prestiż okazał się komedią obnażającą współczesne, ekshibicjonistyczne społeczeństwo, pokazujące się w wymyślonych światach. Fabuła raczej spłycona, jednak bawiliśmy się świetnie, bo nie oczekiwaliśmy głębokiego "przesłania" tylko rozrywki.

Biskupin. Jednodniowy wypad.

Kilkukrotnie wspominałem wśród znajomych, żeby wyskoczyć do Biskupina, ale moje słowa odbijały się bez echa. Wszyscy już albo zwiedzili, albo nie byli zupełnie zainteresowani oglądaniem starych chat. Ale mnie to pasjonuje i się uparłem. Dla ludzi jak my - bez auta - dojazd jest fatalny. Nie wiem jak można było tak zaniedbać sprawę dojazdu. Do 2000 roku do Żnina dojeżdżały pociągi, a potem je wycofano. Kolejnym ruchem władz mającym na celu zrobienie z regionu miejsca "gdzie psy dupami szczekają" było anulowanie wielu autobusów. Wstaliśmy o 6:45. Ja wziąłem prysznic, Marcin się tylko ubrał. O 7:05 wyszliśmy z domu i autobusem pojechaliśmy do Gdyni Głównej. W pociągu zjedliśmy dobre śniadanie, bo wagon restauracyjny serwował świeże posiłki (pociąg Gdynia - Praga) . Wysiedliśmy w Bydgoszczy. Tam po upewnieniu się, że jakiekolwiek połączenie do Żnina nie jest możliwe, zamówiłem Bolta (170 zł). Niestety na miejsce dojechaliśmy 5 minut po odjeździe kolejki wąskotorowej. Dopłaciłem ...

Gdynia. Niedziela.

Spałem do 9:18. Wypilem elektrolity, magnez, cynk i witaminy, wziąłem prysznic i poszedłem na spacer. Marcin postanowił zostać w domu i zająć się sprzątaniem. Szedłem prawie nieprzytomnie, słuchając nowej książki "Seria rozpaczy ziemskich",  Beatriz Serrano. Ta zupełnie nie magiczna, zwykła książka wciągnęła mnie bez reszty. Do bólu prawdziwa, polecana przez Łukasza Chmarę, którego obserwuję na Instagramie.  Zmęczony łażeniem, znalazłem stolik w Contrast Cafe, zamówiłem podwójne Uzo i lemoniadę arbuzową i dalej, odcięty słuchawkami od licznych dyskusji, zagłębiłem się w fabule książki.

Sopot. Spacery

Wczoraj rano, Marcin doprowadził mnie do szewskiej pasji. Wkurzyłem się tak bardzo, że słyszało mnie całe osiedle. Okazało się, że mój partner postanowil zmienić leki na nadciśnienie, bo nagle (po latach idealnego samopoczucia) wydało mu się, że lepiej będzie spróbować czegoś innego. Poszedł do lekarza, nagadał bzdetów, zmienił pogułki, które nie działają (pomiar 170/95 mmHg). Naprawdę mnie wku*wił i przestraszył. Czasami myślę, że mam syna, a nie równoprawnego partnera (sprawa nadal nie jest rozwiązana, dopiero po niedzieli będzie można udać się do lekarza). Po południu poszliśmy na długi spacer, a po kolacji poszedłem sam do ulubionej Klubokawiarni. Odreagować. I tak zrobiłem! Rano pozbyłem się lekkiego kaca, stojąc długo pod prysznicem. Poszliśmy na śniadanie do zwyczajowego miejsca na Świętojańskiej, a potem znów wybraliśmy się na wędrówkę do Sopotu. Szliśmy plażą lub deptakiem, co zajęło dwie godziny. Ludzi raczej było niewiele (wbrew temu, co wypisują media). W samym Sopocie, w l...

Trójmiasto. Codzienność.

Mamy to! Lato i dużo słońca (⁠✷⁠‿⁠✷⁠) Chciałem, żeby mama do nas przyjechała, ale oczywiście "nie może", bo mój braciszek rozwalił całą kuchnię i kładzie podłogę, a potem kłaść będzie kafelki. Póki co na zdjęciach wygląda to na stan kompletnie surowy, wszystko w kolorach szarości. Staram się pracować od rana, tak, aby kończyć w południe i później mieć resztę dnia dla siebie. Póki co realizuję ten plan. Pobyt w Polsce wprowadził wilgoć do mojego organizmu. Muszę czyścić nos codziennie, bo mam śluz, który przeszkadza mi oddychać. Potrzebuję słońca i suszy. Przedwczoraj poszliśmy na wino, do Klubokawiarni. Oczywiście skończyło się na dwóch butelkach. A potem nasz nowy kolega przyjechał pochwalić się nowym autem - pierwszym w swoim życiu. Tydzień wcześniej na wielkim kacu, za pierwszym podejściem zdał egzamin. W sumie przyczyniłem się do jego sukcesu, bo ja go tak pięknie spiłem. No i teraz o 2 w nocy oglądaliśmy pojazd, za 8700 złotych.

Trójmiasto. Niedziela.

Dzień zaczął się dziwacznie. Piękna, słoneczna pogoda, przeplatała się z intensywnymi i krótkotrwałymi ulewami, co kilka minut. Najbardziej dziwił mnie brak tęczy... W planach miałem długotrwały spacer i jeśli ktoś mnie zna, to wie, że postanowień nie zmieniam i nie naginam do ewentualnych przeszkód. Uzbrojeni w parasole, poszliśmy na lunch, do wybranego przez Marcina miejsca. Było całkiem pysznie. Na zewnątrz lało coraz bardziej, jednak prognozy wskazywały na słoneczny dzień, od czternastej. Poszliśmy więc do Muzeum Miasta Gdyni, przeczekać ulewę i poznać historię miejsca, w którym chwilowo mieszkamy. Obejrzeliśmy ciekawy film. Tak naprawdę powodem powstania Gdyni, był brak zgody Niemców, na utworzenie polskiego portu marynarki wojennej w wolnym mieście Gdańsk. W tamtych czasach Polska miała dużo mniejszy niż obecnie dostęp do morza i teren na którym znajduje się obecnie Gdynia wydawał się najbardziej odpowiedni. Rozpoczęto budowę, a ona przyciągała ludzi pracy. Populacja zaczęła się ...

Gdynia. Ognisko.

Cudowna pogoda wybiła niż głowy chęć pracy (w soboty raczej nie pracuję, ale planowałem zająć się księgowością na wypadek deszczu).  Ograniczyłem się tylko do wykonania niezbędnych zadań (wystawienia faktur które nie mogły być wysłane później) , wziąłem prysznic i zjadłem przygotowane przez Marcina śniadanie. Było naprawdę pyszne. Lubię jak Kot jest kreatywny. Była to tortilla z jajkiem, z doliczonym serem, szynkay, awokado i humusem. Palce lizać! Po śniadaniu poszedłem słuchać książki na plażę. Bardzo wciągnęło mnie autorskie słuchowisko "Wampirze elity", choć że zgrozą odkryłem, że jest nieskończone i na ostatni epizod muszę vzekacydo przyszłego piątku! Po południu dołączył Marcin. Poszliśmy do sklepu, gdzie nabyliśmy nowy koc plażowy, 2 butle wina, chipsy, chrupki eko, opieki, kabanosy i kiełbaski śląskie, na ognisko. Jeszcze picie w postaci wody gazowanej.  Tym razem było kameralnie. Poznaliśmy wiele nowych osób i dosyć dużo gadaliśmy do północy. I cały czas było ciepło!...

Gdynia. The Bird.

Po pracy, dość wkurzajacej (bo nie mogłem nagrać filmy i myliłem się kilkukrotnie) i stresującej (bo sąsiad stukał i wiercił, albo akurat kościół dzwonami przyciągał wiernych), poszliśmy na spacer. Pogoda była cudowna. Na tarasie nad plażą zjedliśmy golonkę, zupę rybną (ja) i chłodnik (Marcin), a później oddaliśmy się degustacji lokalnych piw, serwowanych w małych kufelkach. Wieczór spędziliśmy w kinie. The Bird wyreżyserowany przez Andreę Arnold, odebraliśmy jako arcydzieło, gdzie każda scena i detal były istotne. 

Gdynia. Cieplej.

Kończą się truskawki i czereśnie. Widać to po ich cenach. Małe koszyczek truskawek kosztuje 20 zł (300 g), a kilogram czereśni jest już po 35 zł i nikt tego nie kupuje.  Jest za to dużo jabłek. Także dzikich na bezpańskich drzewach. Jabłonki obsypane małymi owocami, rosną na całej długości gdyńskiego deptaka. Ślimaki mają co jeść. Jeszcze nigdy nie widziałem takiej ilości ślimaków i zastanawiam się, czy przyrost ich populacji zawdzięczamy codziennemu deszczowi.  Wczoraj byliśmy na imprezie u znajomych w Gdańsku. Niestety nie mogliśmy zrobić zdjęcia, po nie uregulowali jeszcze poprzednich spraw związkowych. Zjadłem za dużo sera i wypiłem za dużo wina.  Obudziłem się z ciężkim żołądkiem i w takim stanie musiałem pracować przez 6 godzin, gadając to kursantek. Ale już jest dobrze właśnie zamówiłem sushi które mają dowieść na 18:30 do domu, w którym wypoczywa Marcin. Po kolacji mamy zamiar oglądać Wednesday .

Gdańsk. 5/10

Wstałem rano i ufarbowałem włosy na głowie. Fryzjerzy mówią, że brody nie powinno się farbować mieszanką do włosów, a już na pewno nie wolno farbować nią brwi. Ignoruję te histeryczne ostrzeżenia od 30 lat i robię wszystko, tym samym. Potem pracowałem, z toaletowego tronu. 45 minut. Odpowiadałem na pytania, dodawałem linki do aktywnych grup szkoleniowych i wysyłałem materiały. Następnie wyszedłem z domu, informując Marcina że przelałem mu kasę na angielską kartę, bo chwilowo na polskim koncie nie mam środków. Jem teraz śniadanie. Wczoraj skończyłem książkę i w nocy zacząłem oglądać Stary serial "Fringe" o zjawiskach paranormalnych i naukowo trudno wytłumaczalnych. Taka wyssana z palca, luźna, lekka fabuła science-fiction (choć zdecydowanie bardziej fiction). Idę na piąty zabieg bezinwazyjne liposukcji. Nie widzę takich efektów, jakich się spodziewałem.

Sopot. Spacery

Poszliśmy na długi spacer, z Gdyni do Sopotu.  Rano zrobiłem żurek z białą kiełbasą i później poszedłem pochodzić w deszczu, po lesie ze słuchawkami na uszach. Książka wciągnęła mnie na tyle, że uparłem się skończyć. Gdy przyszedłem, o 15:05, sąsiad postanowił urozmaicić nam niedzielne popołudnie i zaczął wiercić w ścianie. Huk był taki, że po wielu przekleństwach rzuconych przez okno (tak, aby to kutas usłyszał), poszliśmy, tym razem wspólnie, na kolejny spacer. Do miejsca dotarliśmy na kolację. Zjedliśmy ją w ulubionym Niebieskim Pudlu i wróciliśmy taksówką do domu (bo niestety chmura się oberwała i ulewa nie chciała przejść).  Wieczorem pracowałem do północy, nagrywając wykłady na kolejne dni, a później zacząłem oglądać serial Fringe (sypiam bardzo mało, dlatego mogę nocne godziny wykorzystać na tego rodzaju zajęcia).

Gdynia. Piątek.

Rano miałem dużo pracy. Musiałem nagrać dwa wykłady, a dawno nie miałem takiego wewnętrznego lenia. Nie chciało mi się tak, że byłem na siebie zły. Udało mi się skończyć o 13:00 i wtedy Marcin przyszedł z zakupami. Zjedliśmy lunch i pobiegłem na siłownię. Wykupiłem karnet na gym, na miesiąc, bo nie chcę abonamentu. W związku z tym płacę dużo więcej (380 złotych miesięcznie, co uważam za mocno wygórowaną cenę). Ale muszę, bo uparłem się zrzucić zbędne kilogramy. Idzie mi to straszliwie opornie, a liposukcja laserowa przynosi ledwo zauważalne efekty (choć boczki się zmniejszają). Niemniej kłamstwem marketingowym są podawane na stronie kliniki, liczby. Tyle centymetrów mi nie ubędzie. Wieczorem poszliśmy do kina z Iksami. Kupili bilety na "Nagą broń" (filmu nie da się odzobaczyć). Potem wylądowaliśmy w Ubogiej krewnej na butelce wina i serniku. Było przyjemnie. Słucham książki "Rdzeń". Wciąga. Jest to opowieść o chłopcu który zostaje porwany. Rodzina szuka go przez 11 ...