Przejdź do głównej zawartości

Posty

Gdynia. Slow life.

Pozwoliłem sobie dzisiaj leżeć w łóżku tak długo, jak było to przyjemne. Obudziłem się o 7:03, ale zmieniłem się do leżenia i przysnąłem. Od 9 rano, słuchałem relaksacyjnej muzyki i znów dopłynąłem na chwilę. W końcu o 11:15 wysłałem Marcina do sklepu, sam pozostając w łóżku. Wysłuchałem się w "Kolonię" Maxa Kierują i leżałem do momentu, gdy śniadanie było gotowe. Następnie kontynuowałem słuchanie pod prysznicem i na spacerze. Poszedłem na coś słodkiego, rozsiadłem się na kawiarnianym parapecie (przystosowanym do wypoczynku) i z zamkniętymi oczyma pogrążyłem się w lekturze. Tego mi potrzeba. I chciałbym tak częściej. A po kolacji, Marcin zrobił bio deser. Budyń malinowy że stewią, na bio mleku kokosowo ryżowym. Zaskakująco dobre!

Wejherowo. Prestiż.

Pojechaliśmy do Centrum Kulturalnego w Wejherowie na spektakl wyreżyserowany przez Sebastiana Fabijańskiego. Prestiż okazał się komedią obnażającą współczesne, ekshibicjonistyczne społeczeństwo, pokazujące się w wymyślonych światach. Fabuła raczej spłycona, jednak bawiliśmy się świetnie, bo nie oczekiwaliśmy głębokiego "przesłania" tylko rozrywki.

Biskupin. Jednodniowy wypad.

Kilkukrotnie wspominałem wśród znajomych, żeby wyskoczyć do Biskupina, ale moje słowa odbijały się bez echa. Wszyscy już albo zwiedzili, albo nie byli zupełnie zainteresowani oglądaniem starych chat. Ale mnie to pasjonuje i się uparłem. Dla ludzi jak my - bez auta - dojazd jest fatalny. Nie wiem jak można było tak zaniedbać sprawę dojazdu. Do 2000 roku do Żnina dojeżdżały pociągi, a potem je wycofano. Kolejnym ruchem władz mającym na celu zrobienie z regionu miejsca "gdzie psy dupami szczekają" było anulowanie wielu autobusów. Wstaliśmy o 6:45. Ja wziąłem prysznic, Marcin się tylko ubrał. O 7:05 wyszliśmy z domu i autobusem pojechaliśmy do Gdyni Głównej. W pociągu zjedliśmy dobre śniadanie, bo wagon restauracyjny serwował świeże posiłki (pociąg Gdynia - Praga) . Wysiedliśmy w Bydgoszczy. Tam po upewnieniu się, że jakiekolwiek połączenie do Żnina nie jest możliwe, zamówiłem Bolta (170 zł). Niestety na miejsce dojechaliśmy 5 minut po odjeździe kolejki wąskotorowej. Dopłaciłem ...

Gdynia. Niedziela.

Spałem do 9:18. Wypilem elektrolity, magnez, cynk i witaminy, wziąłem prysznic i poszedłem na spacer. Marcin postanowił zostać w domu i zająć się sprzątaniem. Szedłem prawie nieprzytomnie, słuchając nowej książki "Seria rozpaczy ziemskich",  Beatriz Serrano. Ta zupełnie nie magiczna, zwykła książka wciągnęła mnie bez reszty. Do bólu prawdziwa, polecana przez Łukasza Chmarę, którego obserwuję na Instagramie.  Zmęczony łażeniem, znalazłem stolik w Contrast Cafe, zamówiłem podwójne Uzo i lemoniadę arbuzową i dalej, odcięty słuchawkami od licznych dyskusji, zagłębiłem się w fabule książki.

Sopot. Spacery

Wczoraj rano, Marcin doprowadził mnie do szewskiej pasji. Wkurzyłem się tak bardzo, że słyszało mnie całe osiedle. Okazało się, że mój partner postanowil zmienić leki na nadciśnienie, bo nagle (po latach idealnego samopoczucia) wydało mu się, że lepiej będzie spróbować czegoś innego. Poszedł do lekarza, nagadał bzdetów, zmienił pogułki, które nie działają (pomiar 170/95 mmHg). Naprawdę mnie wku*wił i przestraszył. Czasami myślę, że mam syna, a nie równoprawnego partnera (sprawa nadal nie jest rozwiązana, dopiero po niedzieli będzie można udać się do lekarza). Po południu poszliśmy na długi spacer, a po kolacji poszedłem sam do ulubionej Klubokawiarni. Odreagować. I tak zrobiłem! Rano pozbyłem się lekkiego kaca, stojąc długo pod prysznicem. Poszliśmy na śniadanie do zwyczajowego miejsca na Świętojańskiej, a potem znów wybraliśmy się na wędrówkę do Sopotu. Szliśmy plażą lub deptakiem, co zajęło dwie godziny. Ludzi raczej było niewiele (wbrew temu, co wypisują media). W samym Sopocie, w l...

Trójmiasto. Codzienność.

Mamy to! Lato i dużo słońca (⁠✷⁠‿⁠✷⁠) Chciałem, żeby mama do nas przyjechała, ale oczywiście "nie może", bo mój braciszek rozwalił całą kuchnię i kładzie podłogę, a potem kłaść będzie kafelki. Póki co na zdjęciach wygląda to na stan kompletnie surowy, wszystko w kolorach szarości. Staram się pracować od rana, tak, aby kończyć w południe i później mieć resztę dnia dla siebie. Póki co realizuję ten plan. Pobyt w Polsce wprowadził wilgoć do mojego organizmu. Muszę czyścić nos codziennie, bo mam śluz, który przeszkadza mi oddychać. Potrzebuję słońca i suszy. Przedwczoraj poszliśmy na wino, do Klubokawiarni. Oczywiście skończyło się na dwóch butelkach. A potem nasz nowy kolega przyjechał pochwalić się nowym autem - pierwszym w swoim życiu. Tydzień wcześniej na wielkim kacu, za pierwszym podejściem zdał egzamin. W sumie przyczyniłem się do jego sukcesu, bo ja go tak pięknie spiłem. No i teraz o 2 w nocy oglądaliśmy pojazd, za 8700 złotych.

Trójmiasto. Niedziela.

Dzień zaczął się dziwacznie. Piękna, słoneczna pogoda, przeplatała się z intensywnymi i krótkotrwałymi ulewami, co kilka minut. Najbardziej dziwił mnie brak tęczy... W planach miałem długotrwały spacer i jeśli ktoś mnie zna, to wie, że postanowień nie zmieniam i nie naginam do ewentualnych przeszkód. Uzbrojeni w parasole, poszliśmy na lunch, do wybranego przez Marcina miejsca. Było całkiem pysznie. Na zewnątrz lało coraz bardziej, jednak prognozy wskazywały na słoneczny dzień, od czternastej. Poszliśmy więc do Muzeum Miasta Gdyni, przeczekać ulewę i poznać historię miejsca, w którym chwilowo mieszkamy. Obejrzeliśmy ciekawy film. Tak naprawdę powodem powstania Gdyni, był brak zgody Niemców, na utworzenie polskiego portu marynarki wojennej w wolnym mieście Gdańsk. W tamtych czasach Polska miała dużo mniejszy niż obecnie dostęp do morza i teren na którym znajduje się obecnie Gdynia wydawał się najbardziej odpowiedni. Rozpoczęto budowę, a ona przyciągała ludzi pracy. Populacja zaczęła się ...

Gdynia. Ognisko.

Cudowna pogoda wybiła niż głowy chęć pracy (w soboty raczej nie pracuję, ale planowałem zająć się księgowością na wypadek deszczu).  Ograniczyłem się tylko do wykonania niezbędnych zadań (wystawienia faktur które nie mogły być wysłane później) , wziąłem prysznic i zjadłem przygotowane przez Marcina śniadanie. Było naprawdę pyszne. Lubię jak Kot jest kreatywny. Była to tortilla z jajkiem, z doliczonym serem, szynkay, awokado i humusem. Palce lizać! Po śniadaniu poszedłem słuchać książki na plażę. Bardzo wciągnęło mnie autorskie słuchowisko "Wampirze elity", choć że zgrozą odkryłem, że jest nieskończone i na ostatni epizod muszę vzekacydo przyszłego piątku! Po południu dołączył Marcin. Poszliśmy do sklepu, gdzie nabyliśmy nowy koc plażowy, 2 butle wina, chipsy, chrupki eko, opieki, kabanosy i kiełbaski śląskie, na ognisko. Jeszcze picie w postaci wody gazowanej.  Tym razem było kameralnie. Poznaliśmy wiele nowych osób i dosyć dużo gadaliśmy do północy. I cały czas było ciepło!...

Gdynia. The Bird.

Po pracy, dość wkurzajacej (bo nie mogłem nagrać filmy i myliłem się kilkukrotnie) i stresującej (bo sąsiad stukał i wiercił, albo akurat kościół dzwonami przyciągał wiernych), poszliśmy na spacer. Pogoda była cudowna. Na tarasie nad plażą zjedliśmy golonkę, zupę rybną (ja) i chłodnik (Marcin), a później oddaliśmy się degustacji lokalnych piw, serwowanych w małych kufelkach. Wieczór spędziliśmy w kinie. The Bird wyreżyserowany przez Andreę Arnold, odebraliśmy jako arcydzieło, gdzie każda scena i detal były istotne. 

Gdynia. Cieplej.

Kończą się truskawki i czereśnie. Widać to po ich cenach. Małe koszyczek truskawek kosztuje 20 zł (300 g), a kilogram czereśni jest już po 35 zł i nikt tego nie kupuje.  Jest za to dużo jabłek. Także dzikich na bezpańskich drzewach. Jabłonki obsypane małymi owocami, rosną na całej długości gdyńskiego deptaka. Ślimaki mają co jeść. Jeszcze nigdy nie widziałem takiej ilości ślimaków i zastanawiam się, czy przyrost ich populacji zawdzięczamy codziennemu deszczowi.  Wczoraj byliśmy na imprezie u znajomych w Gdańsku. Niestety nie mogliśmy zrobić zdjęcia, po nie uregulowali jeszcze poprzednich spraw związkowych. Zjadłem za dużo sera i wypiłem za dużo wina.  Obudziłem się z ciężkim żołądkiem i w takim stanie musiałem pracować przez 6 godzin, gadając to kursantek. Ale już jest dobrze właśnie zamówiłem sushi które mają dowieść na 18:30 do domu, w którym wypoczywa Marcin. Po kolacji mamy zamiar oglądać Wednesday .

Gdańsk. 5/10

Wstałem rano i ufarbowałem włosy na głowie. Fryzjerzy mówią, że brody nie powinno się farbować mieszanką do włosów, a już na pewno nie wolno farbować nią brwi. Ignoruję te histeryczne ostrzeżenia od 30 lat i robię wszystko, tym samym. Potem pracowałem, z toaletowego tronu. 45 minut. Odpowiadałem na pytania, dodawałem linki do aktywnych grup szkoleniowych i wysyłałem materiały. Następnie wyszedłem z domu, informując Marcina że przelałem mu kasę na angielską kartę, bo chwilowo na polskim koncie nie mam środków. Jem teraz śniadanie. Wczoraj skończyłem książkę i w nocy zacząłem oglądać Stary serial "Fringe" o zjawiskach paranormalnych i naukowo trudno wytłumaczalnych. Taka wyssana z palca, luźna, lekka fabuła science-fiction (choć zdecydowanie bardziej fiction). Idę na piąty zabieg bezinwazyjne liposukcji. Nie widzę takich efektów, jakich się spodziewałem.

Sopot. Spacery

Poszliśmy na długi spacer, z Gdyni do Sopotu.  Rano zrobiłem żurek z białą kiełbasą i później poszedłem pochodzić w deszczu, po lesie ze słuchawkami na uszach. Książka wciągnęła mnie na tyle, że uparłem się skończyć. Gdy przyszedłem, o 15:05, sąsiad postanowił urozmaicić nam niedzielne popołudnie i zaczął wiercić w ścianie. Huk był taki, że po wielu przekleństwach rzuconych przez okno (tak, aby to kutas usłyszał), poszliśmy, tym razem wspólnie, na kolejny spacer. Do miejsca dotarliśmy na kolację. Zjedliśmy ją w ulubionym Niebieskim Pudlu i wróciliśmy taksówką do domu (bo niestety chmura się oberwała i ulewa nie chciała przejść).  Wieczorem pracowałem do północy, nagrywając wykłady na kolejne dni, a później zacząłem oglądać serial Fringe (sypiam bardzo mało, dlatego mogę nocne godziny wykorzystać na tego rodzaju zajęcia).

Gdynia. Piątek.

Rano miałem dużo pracy. Musiałem nagrać dwa wykłady, a dawno nie miałem takiego wewnętrznego lenia. Nie chciało mi się tak, że byłem na siebie zły. Udało mi się skończyć o 13:00 i wtedy Marcin przyszedł z zakupami. Zjedliśmy lunch i pobiegłem na siłownię. Wykupiłem karnet na gym, na miesiąc, bo nie chcę abonamentu. W związku z tym płacę dużo więcej (380 złotych miesięcznie, co uważam za mocno wygórowaną cenę). Ale muszę, bo uparłem się zrzucić zbędne kilogramy. Idzie mi to straszliwie opornie, a liposukcja laserowa przynosi ledwo zauważalne efekty (choć boczki się zmniejszają). Niemniej kłamstwem marketingowym są podawane na stronie kliniki, liczby. Tyle centymetrów mi nie ubędzie. Wieczorem poszliśmy do kina z Iksami. Kupili bilety na "Nagą broń" (filmu nie da się odzobaczyć). Potem wylądowaliśmy w Ubogiej krewnej na butelce wina i serniku. Było przyjemnie. Słucham książki "Rdzeń". Wciąga. Jest to opowieść o chłopcu który zostaje porwany. Rodzina szuka go przez 11 ...

Gdynia. Spacery.

Uporaliśmy się z wysyłkami. Dużo ciężkiej pracy. Ale już po wszystkim. Pogoda w Gdyni jest paskudna. Czasami wychodzi słońce i robi się nagle bardzo ciepło, ale to chyba jeszcze bardziej pogarsza sprawę, bo przez chwilę widać, jakby mogło być. Wieczorem zadzwoniła do nas Malwina. Jest naszą przyjaciółką od lat, ale po raz pierwszy zobaczyliśmy się w Polsce. Malwina jest naukowczynią, wykłada na uniwersytecie i ma już habilitację. Zajmuje się między innymi socjologią i buddyzmem. To nas łączy. Dzięki niej odwiedziliśmy unikalne miejsca w Indiach i Nepalu oraz poznaliśmy wyjątkowych nauczycieli buddyjskich. Osoby czytające bloga mogą kojarzyć ją z wcześniejszych zdjęć (bo w tym roku odwiedziła nas w naszym nepalskim domu i przez chwilę u nas mieszkała).

Berlin. Darek Mater

Korzystając z pięknej pogody poszliśmy na długi spacer i później na nietypową wystawę " Czarna materia ".  Myślę, że zbyt dużo widzieliśmy, bo do zachwytów było daleko. Wystawa składała się z ośmiu ruchomych eksponatów, umieszczonych osobno, w ośmiu oddzielnych pomieszczeniach. Pokój 1:Migające światełka na suficie w nieprzewidywalnej kolejności. Pokój 2: Czarne kule zmieniające ułożenie względem siebie, oglądane na białym tle. Pokój 3: Trzy świetliste obręcze, zmieniające położę je względem siebie, na czarnym tle (w ciemności). Pokój 4: Trójkąty na suficie, zapalające się w chaotycznej kolejności, osobno lub razem. Pokój 5: Imitacja ogniska ze szkła tych rurek, mieniących się pomarańczowym światłem, co z odległości wyglądało jak wysoki ogień. Pokój 6: Zmienne, różnokolorowe światła padające na bryłę, po której można było chodzić. Pokój 7: Zielone lasery i obręcze zmieniające położenie względem siebie, ale nie opuszczające sufitu. Stetoskopy i muzyka, imitująca grę światła na...

Berlin. Parada

Moje oczekiwania różniły się od doświadczeń. Parada była źle zorganizowana. Dziesiątki tysięcy ludzi szło zbyt wolno i rozwlekłe. Zaczęliśmy o 12:45 (chaotyczne działania policji opóźniły start), a ostatnia plandeka z roztańczonymi Elgiebetami  doszła do punktu kulminacyjnego o 20:30. Władze miasta nie zapewniły toalet. Wieczorem miasto śmierdziało jak kloaka. Ohyda. Sama parada (jak już ruszyliśmy) była raczej udana, choć przejście całego odcinka zajęło 2,5 godziny. W odróżnieniu od londyńskiej, nie było grup zawodowych, tylko wymieszani ze sobą ludzie wszelkiej maści i dużo więcej fetyszów (gdzie "pieski" stanowiły większość).

Berlin. Zakupy

Przyjechaliśmy do Berlina punktualnie. Zameldowaliśmy się w hotelu i zaraz potem poszliśmy na kawę, ciastko, lody (wyjazdowy odpust) oraz na zakupy. Sklepy pełne. Chłopcy przymierzali skóry i takie wdzianka, że nawet wyzwolony ja, bym się nie odważył. Ale i tak obkupiliśmy się w gej-butikach, bo na szczęście były tam także mniej wyzywające stroje. I żeby ktoś nie pomyślał, że ja jakiś wstydliwy jestem. Ale po włożeniu siateczkowej obcisłej koszulki wyglądałem jak różowa szyneczka, a nie półbóg z krainy seksem płynącej. Więc jeszcze nie nadszedł ten czas (miałem dopiero 3 z 10 laserowych liposukcji - na końcu mają być ponoć same mięśnie). Dzisiaj (piątek) idziemy na pre-party. Jutro wielka parada i ma padać (mamy parasole), wieczorem i nocą idziemy na jakiś sex&taniec przy ekstazie (4000 ludzi i bilety się wyprzedały), a później nocą ma być jakieś after-party. No zobaczymy jak Berlin się bawi.

Gdynia. "Wylecz to"

Wysyłka książki jest ciężką pracą. Pierwszą czynnością, którą trzeba wykonać, jest nadanie paczki on-line, za pomocą aplikacji. Zajmuje to kilka minut i lub dłużej, jeśli kupujący nie podają potrzebnych danych. Następnie książki trzeba: odebrać, rozpakować że zbiorczej palety, zapakować w pojedyńcze pudełka, zakleić, wypisać numer i przejść się do paczkomatu. W przypadku głównej wysyłki, jest to ciężka, fizyczną praca na kilka dni. Jestem mocno zmęczony. 

Gdynia. Domowo.

Pogoda nie rozpieszcza. Najdłuższe dni lata są pochmurne, deszczowe i wilgotne. Czasami zdarza się 30°C, ale co z tego, jak nie da się skorzystać z plaży? Pracuję więc, oglądam znacznie więcej telewizji, niż kiedykolwiek wcześniej* i gotuję(my) w domu.  Wczoraj po wykładach zrobiłem dwudaniowy obiad, na dwa dni: rosół z makaronem, kotlety mielone, mizeria i ziemniaki. Wszystko dobrze wyszło. Trochę się bałem, bo po raz pierwszy używałem mięsa indyczego.  Skończyłem też drugi tom trylogii " Czerwony Świt" Pierce'a Browna i jak dla mnie trochę za dużo tam walk. Pierwszy tom mnie porwał, drugi słuchałem z rosnącym zniecierpliwieniem (bo jest jednak limit opisywania bójek i mordobicia).  Wieczorem poszedłem na spacer po klubach. Odkryłem Ubogą krewną - świetny klub kawiarniany z niesamowitym wystrojem i ciekawymi ludźmi. Skończyłem w Klubokawiarni . Oczywiście piłem whisky i słuchałem rozterek życiowych ludzi, którzy widzą we mnie kogoś w rodzaju spowiednika i szansę na darmo...

Gdynia. Leniwy piatek

Wczoraj wieczorem szaleństwo zagościło w gdyńskiej Klubokawiarni. Tequila lała się strumieniami, a powrót do mieszkania ułatwił nam bystry taksówkarz Bolta. Czwartek spędziłem pracując do południa, a następnie całe popołudnie delektując się audiobookiem "Czerwony świt", spacerując po lesie i plaży. O godzinie 21, zmęczony dźwiękami opowieści, udałem się do klubu, gdzie zamówiłem podwójną whisky. Potem złożyłem zamówienie na kolejną i jeszcze jedną. Wkrótce atmosfera stała się niezwykle żywiołowa, a wśród gości obchodzono urodziny. Skontaktowałem się z Marcinem, aby dołączył do nas. Pojawił się w momencie, gdy druga butelka tequili została otwarta. Mój małżonek szybko wkomponował się w zabawę, pijąc szot za szotem, również z tych urodzinowych. W piątek rano czekała mnie praca. Przygotowałem wykład i odpowiedziałem na liczne pytania oraz e-maile. Następnie musieliśmy spakować przesyłki, zamówić kurierów oraz nadać mniej cenne paczki przez InPost. Po południu udałem się na targi...

Gdynia. Sobotnia domówka.

Po piątkowej imprezie, wstaliśmy przed południem. Za oknem strugi deszczu zniechęciły nas do wychodzenia. Na szczęście mieliśmy kiełbaski koktajlowe (52 zł* za kilogram), szynkę (66 zł za kilogram), jajka (22 zł za 10 sztuk), czereśnie (21 zł za kilogram) i popcorn (6 złotych za opakowanie wystarczające na kilka misek). Chleba nie mieliśmy, ale kukurydza w tej formie bardzo pasowała do całej reszty.  * Ceny zamieszczam, dla późniejszego porównania cen. I tak piszę ten blog dla siebie.

Gdynia. Marzec w lipcu.

Pogoda jest straszna! Nie znoszę narzekać, ale robię to, jeśli mi coś nie pasuje. A gorzej lipcu być nie może. Mgła, przez cały dzień. Mżawka przez cały czas a co jakiś czas, przejściowa ulewa. Wilgoć nie pozwalająca wyschnąć praniu. Wiatr utrudniający trzymanie parasolki. Temperatura 15°C. Błoto i chlapa. Poszedłem na spacer, nad morze. Woda i niebo zlały się w całość, widoczność spadła do kilku kroków a zupa morsko-deszczowa wchodziła do oczu i płuc. Natychmiast organizm uruchomił śluz. Wspaniale! Wróciłem na pieszo przez las (bo mieszkamy wśród drzew). Zrobiłem zakupy. Marcin w tym czasie odebrał przesyłkę z Nepalu z misami tybetańskimi dla moich kursantek. Sprawdziłem każdą i ułożyłem w wiele zestawów. Napisałem że już są i czekam na przelewy. Wyślę dopiero po zaksięgowaniu. Oryginalne misy są stare, mają od kilkudziesięciu do kilkuset lat. Każda z nich ma niezwykle głęboki dźwięk, który głęboko uspokaja. Terapia misami pomaga zrelaksować ciało, zasnąć, wypocząć i zniwelować wewnęt...

Sopot. Zimne lato.

Po pracy pojechałem do Sopotu. Marcin sprząta i potem ma ugotować kolację. Wczoraj zrobił zupę jarzynową z przyniesionych przeze mnie dwóch wiechci: botwiny i nowych warzyw korzennych. Dzisiaj ma być jajko sadzone, ziemniaki i pewnie jakaś surówka. Ja wczoraj spędziłem późny wieczór w Klubokawiarni. Szoty tequili dobrze mi zrobiły. Wszystko wróciło do normy, jeśli chodzi o wybudzanie się w nocy, po alkoholu.  A teraz siedzę, piję kawę i patrzę przed siebie z ogródka Starbucksa. Słucham książki Olgi Tokarczuk "Dom dzienny, dom nocny". Rozdziały są prawie oddzielnymi opowiadaniami i choć postaci wracają, nie czuję jednolitej fabuły. Ale dobrze się słucha. Audiobook czyta autorka. To fajne. Edycja po kolacji: Było dobre. A ja kupiłem truskawki i zjedliśmy cały koszyczek. Teraz oglądamy TV i pijemy Limoncello przytargane z Włoch.

Gdynia. Słodkie lenistwo.

Dzień spędziliśmy z Iksami na działce. Pogoda w miarę ok, choć dla mnie to raczej wczesna wiosna, niż lato. Ale było niebiańsko. Zjadłem truskawki, prosto z grządki, maliny i porzeczki z krzaczka, bez mycia! Agrest spróbowałem, ale był niedojrzały i wykręciło mi mordę na drugą stronę (⁠◔⁠‿⁠◔⁠) Mięso z grilla rozpływało się w ustach. Do tego ogórki kiszone i dziwna sałatka, która bardzo mi smakowała (głównym składnikiem były pieczone ziemniaki). My kupiliśmy 12-kilogramowego arbuza. Słodki był, z Grecji. Pyszny. Gadaliśmy o przyszłości ludzkości. Niezbyt odległej. I o tym, kiedy AI uzyska świadomość istnienia. Podobno za 5 lat.

Gdynia. Lato.

Woda i ogień. Foto z imprezy. Byliśmy na tęczowym ognisku, na plaży w Redłowie. Poznalismy ciekawych ludzi, ale czułem się trochę jak bohater książki science-fiction "Powrót z gwiazd". LGBT( ∞)  bardzo się zmieniło. Nie ocieka już seksapilem, tylko czymś, czego nie rozpoznaję intuicyjne i nie wiem, do czego prowadzi. Londyńskie środowisko, najdynamiczniejsze w Europie ewoluuje starą ścieżką. Nikt nie epatuje odmiennością, aseksualnością i niedopasowaniem do reszty świata tak bardzo jak w Polsce. Podsumowując, czułem się jak na kolorowym przyjęciu, gdzie podano potrawy, których nie byłem w stanie ani rozpoznać, ani posmakować.

Gdynia. Życie...

Dieta. Kupiłem sobie dietę pudełkową Keto LUV, składającą się z proszków i maści. Podobno bio. Ale liczba kalorii jak dla mnie za mała. Dzisiaj zjadłem normalną (raczej keto) kolację. Będę tak robił dwa pierwsze posiłki: keto pasta do zmieszania z jogurtem greckim na śniadanie, na lunch przekąska, a później normalna kolacja. Na 500 kcal nie uciaąnę. Byłem u kardiologa. Jest ok, choć nie idealnie. Powiedział, że w moim wieku zazwyczaj jest znacznie gorzej, ludzie po przekroczeniu półwiecza coś tam mają. A ja mam lekkie zmiany zwyrodnieniowe w zastawce mitralnej oraz jej lekkie wypadanie, co nie zaniepokoiło profesora (mnie niestety tak, bo wiem, że to będzie "stosownie do wieku" postępować). Lekarz kazał mi zrobić standardowe badanie, RTG płuc i holtera i z wynikami wrócić. Według starszego pana, w "moim wieku" badać się trzeba. Był wielce zdziwiony, że nie robię badań, a ostatniego RTG płuc zwyczajnie nie miałem nigdy. Hmm... W Gdyni "upały". Dla mnie przy...

Ustroń. Sanatorium

Widok z balkonu  Minął tydzień. Zaczynam odpuszczać niektóre zabiegi, bo nie chcę żyć w pośpiechu. Psychoterapia czasem wznosi, innym razem prowadzi w dół. Ale chcę przez to przejść. Wczoraj moje kursantki złożyły mi wizytę. Zaprosiły na degustację koniaku i whisky. Cudowne smaki. Jednak w nocy spać nie mogłem. Serce zaczęło mi walić i czułem się beznadziejnie. Czyżbym wypił już swoje? Chyba tak. Muszę znaleźć sobie rozrywki poza klubami. Będzie ciężko.

Ustroń. Sanatorium

  Przeniosłem się w czasie. Myślę, że będę jeździł do sanatorium często. Podoba mi się.  Następnym razem pojadę bez komputera i za radą mojej nowej koleżanki Barbary, 80-cio letniej wyjadaczami, bede oglądał seriale, chodził na zabiegi i egoistycznie koncentrował się tylko na braniu. Tego się akurat chcę nauczyć. Póki co, program jest bardzo napięty.  Wstaję o 7 O 7:10 mam masaż rozluźniający szyję  0 7:30 jacuzzi 8:00 śniadanie 8:30 krioterapia na nadgarstki 8:50 okłady borowinowe 9:10 prądy TENS 9:40 masaż powięzi 11:00 refleksologia (30 min) 11:45 wirowe masaże wodne 12:15 bicze wodne  12:30 obiad 13:10 - 15:30 psychoterapia indywidualna 15:45 masaż pleców 16:15 sauna 17:30 kolacja Czas wolny

Wrocław. Uczelnia.

  Wykłady i egzaminy. Poziom przekazywania wiedzy jest dla mnie zaskoczeniem.  Perełki : 1. Wykładowca pokazuje nam przerażające zdjęcie dziecka, na którym przeprowadzono eksperymenty. Skracając - straszą go, badając co i jak bardzo go przeraża. - Nie żałujcie aż tak bardzo tego dziecka - mówi wykładowca - jest happy end tej opowieści. Dziecko miało wady wrodzone i szybko po tym umarło. Kurtyna! 2. Ja na przykład nie lubię brukselki - mówi młody doktorek - zmuszono jest jak byłem dzieckiem i żygałem dalej, niż widziałem. I akurat wczoraj na konferencji też podano brukselkę. No myślałem że haftnę ( wykład o odruchach). Wspaniałe wykłady!

Trójmiasto. Piątek 13-tego.

  Trochę ostatnio za dużo jadłem. Wakacje są fajne, gdy człowiek nie ma ograniczeń, ale nabiera się ciała. Jestem za stary, żeby się katować. Liposukcja laserowa zmniejszyła obwód w pasie i przywróciła ustawienia fabryczne. Poza tym, miałem przygody. Ponieważ jadę do Wrocławia (o tym za chwilę), a potem do Ustronia (o tym za dwie chwile), wyszedłem z domu z wielką walizką i plecakiem.  W Gdańsku skorzystałem z automatycznej przechowalni. Wszystko włożyłem do skrzynki, przeczytałem regulamin, zapłaciłem i zamknąłem na kluczyk, który włożyłem do portfela (wszystko w tej właśnie kolejności).  Po zabiegu, zaraz przed przyjazdem pociągu, włożyłem kluczyk, zamek zrobił "klik" i drzwiczki się otworzyły. W środku niczego nie było. Ani wielkiej walizki, ani laptopa z całym moim dorobkiem i danymi z firmy, ani innych ważnych rzeczy. Ktoś wziął wszystko. Świat się zatrzymał. W takich sytuacjach nigdy się nie denerwuję, tylko działam. Rozejrzałem się i stwierdziłem, że jest kamera, p...